Dokładnie 60 lat temu na ulicach stolicy Wielkopolski protestowało 100 tysięcy osób. Początkowo protest ogniskował się wokół postulatów ekonomicznych, jednak gdy komuniści zaczęli strzelać do demonstrantów, manifestacja szybko przerodziła się w wystąpienie o charakterze niepodległościowym.
Jak mówi Ryszard Szudrowicz, mieszkaniec Wildy, który dołączył do protestujących na ówczesnym placu Stalina, tłum nie bał się milicji. „Do dziś mam w oczach rozpacz i ucieczki tych milicjantów, którzy bali się tej gigantycznej masy, która by ich wdeptała w bruk” - wspomina.
Już przed południem w kierunku demonstrujących z siedziby Urzędu Bezpieczeństwa padły strzały. Najmłodszą ofiarą Poznańskiego Czerwca był 13-letni Romek Strzałkowski. Aleksandra Siejek, która była laborantką szpitalu im. Raszei, została wezwana do młodego chłopca. „On właściwie siedział na krześle, wyglądał jak śpiące dziecko. Przyniosłyśmy go do szpitala (…) lekarze stwierdzili, że jest zgon. A wiedziałyśmy od razu kto to jest, bo w kieszonce miał legitymację szkolną” - wspomina Aleskandra Siejek.
Włodzimierz Marciniak, dziś prezes Związku Kombatantów i Uczestników Powstania Poznańskiego Czerwca, wspomina swoje uwolnienie z aresztu spowodowane tzw. odwilżą gomułkowską. W ocenie kombatanta, wystąpienie poznaniaków uratowało wielu więźniów politycznych dożywotnimi wyrokami. Władze uwolniły również prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Te słowa podzielają historycy, według których Poznański Czerwiec, mimo co najmniej 58 ofiar i kilkuset rannych, przyspieszył pewne złagodzenie polityki PRL. Był także inspiracją dla węgierskiego powstania, które wybuchło pod koniec października tego samego roku.
IAR/szym