NA ANTENIE: WE ARE THE WORLD/U.S.A. FOR AFRICA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

Wybory w Holandii i europejski populizm udomowiony

Publikacja: 16.03.2017 g.09:05  Aktualizacja: 22.03.2017 g.14:26
Wielkopolska
Z wstępnych wyników holenderskich wyborów, do 150-osobowego parlamentu, można wysnuć kilka wniosków.
nederlanders - Geert Wilders
/ Fot. Geert Wilders

Największym zwycięzcą wydaje się być lider Zielonych, Jesse Klaver, który będzie rozporządzać 14 miejscami w Izbie Reprezentantów. W porównaniu z wyborami z 2012 r. to wzrost o 10. Wilders poprawił swój wynik z poprzednich wyborów, choć daleko mu do sukcesu z 2010, kiedy to bardzo rozdrobniony parlament nie był w stanie stworzyć stabilnej koalicji (już wtedy Mark Rutte był premierem), a jego Partia Wolności wspomagała rządzącą koalicję. Wilders może być rozczarowany, jeśli nawet ostateczny wynik będzie lepszy niż exitpoll, to i tak jego wpływ na scenę polityczną Holandii pozostanie ograniczony.

Oczywiście, szczególnie w świetle pogłosek mówiących o nim jako o przyszłym premierze Królestwa, można uznać, że wynik kierowanej przezeń Partii Wolności to klęska, ale perspektywa rządów była tak naprawdę niewielka. Inna sprawa to także przesunięcie parlamentu w prawo, obecnie partie centroprawicowe, generalnie podliczając ich wynik, uzyskają więcej miejsc niż w 2012 r.

Lewica, nie licząc Zielonych, poważnie osłabła, największą klęskę odnotowali Laburzyści, dotychczasowi koalicjanci premiera Rutte’go. Premier musi więc szukać nowych koalicjantów. Wyniki wyborów wskazują, że przyszła koalicja będzie musiała składać się z trzech lub czterech partii (obok liberalnej Partii Ludowej, premiera Rutte’go, w jej skład prawdopodobnie wejdzie Apel Chrześcijańsko-Demokratyczny, który poprawił swój wynik i liberalne D66). To o czym jednak będzie teraz głośno w światowych mediach, to o „powstrzymaniu fali populizmu”, która to fala wprawdzie miała być już powstrzymana podczas wyborów w Austrii w 2016 r., ale przecież można ją powstrzymać jeszcze raz. Niczemu to nie szkodzi.

Problem jest taki, że liberalna narracja, jak i będąca jej odbiciem - konserwatywna, traktująca wyniki wyborów w różnych krajach, jak zwycięstwa w poszczególnych bitwach w wielkiej wojnie o „przyszłość Europy”, jest generalnie dość wątpliwa. Wersja prawicowa mówi o pochodzie na rzecz przemiany i odnowienia Europy („przebudzenia” w wersji Le Pen). Narracje te zakładają zasadę przerzucania się wyniku wyborów z jednego kraju na inny, zasadę wielce problematyczną. Ponadto wprowadzają też do ogólnego dyskursu, dość nieznośne, wzmożenie polityczno-emocjonalne, po obu zresztą stronach. Oczywiście takie narracje odpowiadają w gruncie rzeczy wszystkim obozom politycznym: środowiskom liberalnym, jak też samym partiom populistycznym (używając tego terminu opisowo a nie wartościująco, jako oznaczenie partii eurosceptycznych oraz antyestablishmentowych).

Pozwalają one zwyczajnie mobilizować swoje elektoraty, jednocześnie ukazując się im jako bezalternatywne, gdy nasze zwycięstwo to klęska Europy albo też jej odnowienie. Jeśli jednak przyjrzeć się z lotu ptaka dzisiejszej europejskiej scenie politycznej, okaże się, że partie populistyczne czy też szerzej antysystemowe zajmują bardzo różne miejsca w poszczególnych państwach. Przyjmując szeroką definicję partie tego typu w jednych krajach rządzą (w Polsce PiS, niezaliczany wprawdzie do partii populistycznych, ale na pewno eurosceptycznych, na Węgrzech Fidesz, w Grecji SYRIZA), współrządzą (jak norweska Partia Postępowa, czy Partia Finów) lub wspierają koalicję rządową (jak Duńska Partia Ludowa).

Niektóre, jak lewicowy, włoski Ruch Pięciu Gwiazd, mają szansę zwyciężyć w wyborach, w innych krajach (jak w Szwecji w przypadku Szwedzkich Demokratów) zdają się być trwale zablokowane. Status więc partii populistycznych/partii radykalnej zmiany jest w różnych krajach bardzo odmienny. Tym samym mówienie o narastającej fali populizmu nie ma raczej sensu, bo partie mające być przejawem tej fali już dawno zadomowiły się na europejskiej scenie politycznej.

Co te partie znaczą, co ze sobą niosą? Generalnie tylko tyle, że gwarantują poszerzenie możliwości wyboru. W krajach europejskich, szczególnie zachodnich, od lat 90. notować można zanik różnic między siłami prawicowymi a lewicowymi (z większą chyba szkodą dla tych pierwszych), i tym samym ujednolicania się poglądów i opinii, tak w sprawach wewnętrznych, jak i zagranicznych. Efektem tego było wytworzenie się w europejskim establishmencie przekonania o jedności tych opinii również w społeczeństwie jako takim i istnieniu jednego ogólnego projektu politycznego i społecznego, który można nazwać „europejskim” (rozumianym nie tylko jako projekt integracji unijnej, co nawet bardziej jako synonim pewnego modelu ustrojowego).

Wzrost znaczenia partii populistycznych przeszło dekadę temu zwyczajnie zadaje kłam temu przekonaniu. Co więcej ich powstanie urealnia demokratyczny wybór, który nie przebiega dziś tylko na linii prawica-lewica, ale też na linii: partie głównego nurtu oraz antysystemowe. Obie te grupy mogą być prawicowe (jak CDU albo Partia Wolności) albo lewicowe (holenderska Partia Pracy albo hiszpański Podemos).

Wybory w Holandii potwierdzają tylko, że partie tego typu są już stałym elementem polityki europejskiej i nie znikną za chwilę, gdyż ich powstanie także nie było epizodem, lecz efektem długiego procesu.

Łazarz Grajczyński

http://radiopoznan.fm/n/RCWnK9
KOMENTARZE 1
Wielpol LI 18.03.2017 godz. 14:16
Może to udomowienie „populizmu” polega na tym, że układny premier Rutte stanowczo powiedział NIE wobec arogancji tureckiej. Stało się to jednak dzięki wytrwałej postawie patriotycznej Geerta Wildersa (Wij zijn Nederlanders en dit is ons Land – Jesteśmy Holendrami, a to jest nasz Kraj).