Pan Jan Dworak
Przewodniczący
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji
Z niepokojem przyjąłem informację, że Walne Zgromadzenie akcjonariuszy Polskiego Radia- Regionalnej Rozgłośni w Poznaniu Radio Merkury S.A. podjęło decyzję o zwróceniu się do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z wnioskiem o odwołanie mnie ze stanowiska Prezesa Zarządu. Nie znam treści tego wniosku, a w szczególności uzasadnienia, z którego wynikałoby na jakiej podstawie Minister Skarbu Państwa wnosi o pozbawienie mnie mandatu.
Od momentu, w którym objąłem funkcję Prezesa Zarządu ani razu Rada Nadzorcza, oraz przedstawiciel Ministra Skarbu Państwa nie zwracali się do mnie z prośbą o jakiekolwiek dokumenty. Nie proszono mnie o jakiekolwiek wyjaśnienia i nie formułowano wobec mnie żadnych formalnych zarzutów. Jedyną osobą, która publicznie podejmowała się krytyki mojej osoby był przedstawiciel Ministra Skarbu Państwa w Radzie Nadzorczej Spółki Pan Tomasz Naganowski.
Problem w tym, iż stawiane przez niego zarzuty nie miały żadnych twardych podstaw, bowiem nie opierały się na dokumentacji Spółki. Pan Tomasz Naganowski nigdy nie prosił o wgląd w dokumentację Radia Merkury S.A. i nigdy nie prosił o jakiekolwiek wyjaśnienia z mojej strony odnośnie spraw, które w swojej krytyce podnosił. Mam prawo przypuszczać, że opierają się one jedynie na tzw. medialnych faktach i anonimach osób mi nieprzychylnych. Minister Skarbu Państwa mógł wnioskować o odwołanie mnie z funkcji Prezesa Zarządu jedynie w przypadku, w którym zaistniałyby okoliczności ujęte w noweli ustawy o radiofonii i telewizji.
Nie jestem osobą skazaną prawomocnym wyrokiem. Nie istnieją też okoliczności trwale uniemożliwiające mi sprawowanie funkcji. Mam więc prawo przypuszczać, iż we wniosku skierowanym do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji znajdują się argumenty skłaniające Ministra Skarbu Państwa do uznania, iż działam na szkodę Spółki.
Pragnę z całą mocą stwierdzić, że nie podejmowałem działań szkodzących Spółce. Nie wiem na jakich podstawach Minister Skarbu Państwa mógłby oprzeć twierdzenie o działaniu na szkodę Spółki, skoro w momencie podejmowania decyzji o skierowaniu do Państwa wniosku o odebraniu mi mandatu nie dysponował stosowną dokumentacją wytworzoną w Spółce od momentu objęcia przeze mnie funkcji. Minister nie poprosił mnie także o jakiekolwiek wyjaśnienia. Nie dał możliwości obrony. Liczę, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przed podjęciem decyzji o ewentualnym odebraniu mi mandatu zechce mnie wysłuchać i pozwoli na obronę przed zarzutami ujętymi we wniosku Walnego Zgromadzenia.
Jednocześnie pragnę podkreślić, iż odebranie mi mandatu w obecnej sytuacji może być bardzo niebezpieczne dla normalnego funkcjonowania Spółki. Obecnie Spółka nie posiada prokurenta, a Członek Zarządu Radia Merkury S.A. Pan Ryszard Ćwirlej nie może samodzielnie podejmować decyzji w imieniu Spółki. Ponadto podjęcie decyzji o odwołaniu mnie ze stanowiska, może skutkować dla Spółki dodatkowymi kosztami, wynikającymi z ewentualnych odszkodowań.
Uważam, że w obecnej sytuacji odwołanie mnie ze stanowiska Prezesa Zarządu odbyłoby się z naruszeniem przepisów noweli ustawy o radiofonii i telewizji i w takiej sytuacji zmuszony byłbym bronić swojego dobrego imienia i interesów Spółki w sądach. Obawiam się, że decyzja Walnego Zgromadzenia mogła być decyzją o charakterze politycznym, wynikającym z faktu próby rozliczenia poprzednich władz Radia Merkury S.A. za ewentualne nadużycia i nieprawidłowości. W ostatnich dniach bowiem zebrałem dokumentację, która może na takie nadużycia i nieprawidłowości wskazywać. O nieprawidłowościach tych informuję Krajową Radę Radiofonii i Telewizji w odrębnym piśmie.
Mam więc nadzieję, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji działając w dobrze pojętym interesie Spółki zechce rozważyć argumenty, które mógłbym przedstawić w obronie swojego dobrego imienia i dobrego imienia Spółki.
Poznań 11.10.2010 r. Filip Michał Rdesiński
Rdesiński bronił Zakajewa, zaprosił do współpracy z lokalnym radiem znanego pisarza i znanego dziennikarza oraz nie wycofał swojego nazwiska ze stopki tygodnika, z którym związany jest od lat. Wszystko to są grzechy ciężkie.
Od kilku dni media informują, że minister skarbu Aleksander Grad marzy, aby wyrzucić z roboty szefa radia publicznego w Poznaniu, czyli Radia Merkury, Filipa Rdesińskiego. Dziś już wiadomo za co.
Jako pierwszy podaję na moim blogu fragmenty uzasadnienia wniosku Walnego Zgromadzenia o odwołanie z Zarządu Spółki Radio Merkury S.A. Prezesa Zarządu tegoż Filipa Rdesińskiego. Oto, jak zawinił ów były dziennikarz programu "Misja Specjalna" TVP:
„W ocenie Walnego Zgromadzenia Prezes Zarządu Filip Michał Rdesiński:
- „naruszał w swojej działalności zasady realizacji misji publicznej określone w art. 21 i art. 27 ust. 7 ustawy o radiofonii i telewizji, odnoszące się do pluralizmu, bezstronności, wyważenia i niezależności programów publicznej radiofonii, poprzez wprowadzenie do programu radiowego jednostronnych komentarzy politycznych dwóch autorów – Marcina Wolskiego i Marka Króla […]”
Nie dość na tym. Rdesiński zgrzeszył jeszcze bardziej, bo ośmielił się wziąć udział w manifestacji w obronie… Achmeda Zakajewa. Cóż, nie wiedziałem, że to, co tak denerwuje Rosjan, drażni również ministra skarbu rządu Donalda Tuska! A że drażni i boli świadczy następujący fragment uzasadnienia wniosku Walnego Zgromadzenia o odwołanie Rdesińskiego:
-„ […] Uczestniczenie przez Prezesa Zarządu - Redaktora Naczelnego w manifestacji politycznej z jawnymi zewnętrznymi objawami politycznego charakteru manifestacji jest w ocenie Walnego Zgromadzenia naruszeniem zasad Kodeksu Etyki Zawodowej i stoi w sprzeczności z pełnioną przez Radio misją publiczną, ponieważ jest On jednoznacznie kojarzony z radiem publicznym. Takie działania naruszają również Kartę Etyki Mediów, w której za podstawowe zasady uznano między innymi: zasadę prawdy, obiektywizmu, uczciwości”.
Przypomnę tylko, że olbrzymia większość polskich polityków publicznie wypowiadała się, żeby Zakajewa wypuścić i udział w takiej manifestacji z całą pewnością nie jest ingerowaniem w politykę czy opowiadaniem się po stronie jakiejś partii, lecz opowiedzeniem się po stronie pewnych wartości. Jak widać nie dla ministra Grada.
Grzechów Rdesińskiego to nie koniec: „ […] narażał spółkę na utratę dobrego imienia i wiarygodności, co negatywnie wpłynęło na wizerunek Spółki." Jak? Jego nazwisko dalej widnieje w stopce tygodnika "Gazeta Polska", który mimo licznych procesów mu wytaczanych nadal ośmiela się krytykować rząd PO-PSL.
Zaiste, wszystko to są grzechy ciężkie. Podsumujmy. Rdesiński bronił Zakajewa, zaprosił do współpracy z lokalnym radiem znanego pisarza i znanego dziennikarza oraz nie wycofał swojego nazwiska ze stopki tygodnika, z którym związany jest od lat. To wystarczyło, żeby publicznie złożona przez Rafała Grupińskiego, wiceszefa Klubu Parlamentarnego PO, obietnica wyrzucenia Filipa Rdesińskiego ze stanowiska jeszcze w październiku zaczęła, dzięki ministrowi skarbu, nabierać realnych kształtów. Trzecia Rzeczpospolita ma się dobrze…
39-letni Rafał Rastawicki szefem TVP 2 został w ubiegłym roku z rekomendacji SLD. Przed laty był dziennikarzem dziennika „Trybuna” (już się nie ukazuje) i wicedyrektorem TVP1 ds. programowych. Po odejściu Roberta Kwiatkowskiego z funkcji prezesa TVP Rastawicki został rzecznikiem prasowym KRRiT, której szefową była wówczas Danuta Waniek. W kampanii wyborczej 2005 r. zawiesił pracę w KRRiT, by wspomóc SLD. Z informacji Krajowego Rejestru Sądowego wynika, że Rafał Rastawicki od marca 2007 r. do października 2008 r. był członkiem zarządu Instytutu Problemów Strategicznych. W dokumentach KRS czytamy, że razem z nim w IPS zasiadali m.in. Andrzej Anklewicz, były funkcjonariusz SB zajmujący się rozpracowywaniem opozycji demokratycznej, a po 1990 r. funkcjonariusz UOP, wicedyrektor gabinetu szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego i doradca Józefa Oleksego. Kolejnym działaczem IPS był Jan Bisztyga, płk SB wywiadu PRL, ambasador PRL w Grecji i Wielkiej Brytanii, kierownik wydziału propagandy KC PZPR, po 1989 r doradca premiera Leszka Millera.
W Instytucie razem z Rastawickim pracował też Jerzy Kucharenko, funkcjonariusz śledczy SB i UOP, Jerzy Jaskiernia, wieloletni działacz PZPR zarejestrowany przez wywiad PRL jako tajny współpracownik, sekretarz PRON, po 1990 r. minister sprawiedliwości, i Zbigniew Siemiątkowski, działacz PZPR, a po 1990 r m.in. minister spraw wewnętrznych (1996–1997) w rządzie SLD.
„Hieny Roku” w TVP
Z Rastawickim do TVP wrócili dziennikarze Przemysław Orcholski i Grzegorz Nawrocki. Obydwaj są niechlubnymi laureatami „Hieny Roku” przyznawanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich za nierzetelność.
Przemysław Orcholski dostał „hienę'” za to, że jako reporter „Wiadomości'” w 2003 r. skomentował błędy w oświadczeniu podatkowym ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, a sposób jego prezentacji SDP uznało za nierzetelną manipulację. „Orcholski feruje wyroki, oceny i sugestie, zapominając podać informację, że 150 polityków popełniło podobny błąd w oświadczeniach podatkowych” – uzasadniało SDP.
Z kolei Grzegorz Nawrocki i Witold Krasucki byli autorami pamiętnego dokumentu Dramat w trzech aktach (a raczej politycznej agitki), który oskarżał Lecha i Jarosława Kaczyńskich o to, że tolerowali u polityków Porozumienia Centrum przyjmowanie pieniędzy z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Film został wyemitowany w dwóch odcinkach (trzeci nigdy się nie ukazał) w czerwcu 2001 r., tuż po formalnym powstaniu Prawa i Sprawiedliwości, a przed wyborami samorządowymi i parlamentarnymi. Uzasadniając przyznanie tytułu „Hien Roku” SDP w 2001 r. napisało, iż Krasucki i Nawrocki „nie zachowali bezstronności w relacjach, rzetelności i dokładności w informacjach, nie przedstawili dokumentów mogących potwierdzić finansowanie znanych polityków ze źródeł FOZZ, ponadto manipulowali materiałami filmowymi”. W uzasadnieniu nagrody podkreślono współodpowiedzialność osób, które zdecydowały o emisji filmu na antenie TVP. O emisji Dramatu zadecydował właśnie Rafał Rastawicki. Bracia Kaczyńscy złożyli wówczas pozew przeciwko TVP i w 2004 r. na mocy zawartej ugody zostali przeproszeni za emisję Dramatu w trzech aktach przez ówczesne władze TVP, na czele których stał Jan Dworak.
Popieram zaloge Radia Merkury. Trzymam za Was kciuki.
A mówiąc poważnie: kuriozalne to radio, kuriozalna firma, w której szef publikuje na własnej stronie listy otwarte we własnej prywatnej sprawie i który lata z konferencjami po mieście, dopominając się o zwiększenie wypłaty dla siebie i zazdroszcząc zarobków innym. Filipie, podrap się po... i punknij w czoło. Kompromitujesz siebie, kompromitujesz radio, kompromitujesz ramówkę, bo ty się chłopie w żadnych ramach nie mieścisz. Ty, jak Kaczor, mieścisz się wyłącznie POD ramą. Ten format.
Panie Prezesie, daruj Pan sobie!
O reprezentację spółki niech Pana Prezesa głowa nie boli. Przepisy ksh potrafią sobie poradzić z każdym przypadkiem braku należytej reprezentacji spółki kapitałowej. Z całą pewnością poradzą też sobie z brakiem Pana Prezesa.
O potencjalne roszczenia odszkodowawcze również niech Pan Prezes się nie martwi. Nawet gdyby zaistniały, nie byłyby w stanie wyrządzić spółce wiekszej szkody, niż same żądania Pana Prezesa, o których można się dowiedzieć z prasy.
Panu Prezesowi należy chyba też zwrócić uwagę, skoro wytyka rzekomy brak "twardych" podstaw do stawiania mu zarzutów, że działanie na szkodę spółki nie musi wcale wynikać z dokumentacji spółki. Zakładam, że Pan Prezes doskonale o tym wie, że jako członek zarządu jest upoważniony do prowadzenia spraw spółki a wszystkie aspekty tego uprawnienia Pana Prezesa nie wynikają a wręcz nie mogą nawet wynikać z zawartości dokumentów. Nieudokumentowanym słowem, czynem czy też gestem Pan Prezes również jest w stanie zaszkodzić spółce i najwyraźniej - w ocenie jedynego akcjonariusza spółki - to czyni.
Last but not least - niech Pan Prezes jeszcze poczeka z chełpieniem się dokonaniami na gruncie wykrywania rzekomych "nadużyć". Na ludzi składających pochopne doniesienia do prokuratury też jest odpowiedni paragraf. Nie życzę Panu Prezesowi, aby się okazało, że w jego przypadku on znajdzie kiedykolwiek zastosowanie. Gdyby tak się stało, prędzej czy później Pan Prezes z pewnością nie będzie mógł już pisać, że nie jest spełniona żadna z przesłanek do odwołania Pana Prezesa. Przynajmniej jedna mogłaby się w takim przypadku spełnic. I to ta najbardziej dla Pana Prezesa nieprzyjemna.
Pan, Panie Rdesiński, profesjonalistą nie jest. Nie ma Pan radiowego głosu, więc na antenę nikt Pana nie wpuści - w dawnych latach nikt normalny nie dałby Panu karty mikrofonowej, to pewne. (Fakt, paru innym gwiazdom też.) Nie ma Pan żadnego doświadczenia w zarządzaniu spółkami prawa handlowego, bo Naszość spółką nie jest, a Pan nigdy wcześniej członkiem zarządu nie był. Członkiem... może tak, ale nie w spółce, która ma wielomilionowy majątek, która ma kilkadziesiąt ludzi na etatach - o nich trzeba dbać, płacić, zarządzać nimi, być liderem - wreszcie: nie w spółce, która powinna być emanacją niezależności, obiektywizmu, profesjonalizmu dziennikarskiego.
Pana jedyną umiejętnością jest zdolność znalezienia się w odpowiednim czasie w pobliżu Jarosława Kaczyńskiego i jego współplemieńców z sekty zwanej PiS. Pana umiejętność to zadyma, bo przecież - Pan o tym świetnie wie - dziennikarz z Pana jak z koziej d... wulkan. Ot, taki jak poziom Gazety Polskiej, głównego źródła Pańskich wiadomości, źródła wiedzy o świecie i jego potwornościach.
Więc: wrzodem na tyłku będąc wszedł Pan do radia, do którego otwarły Panu drzwi polityczne koneksje. Nic więcej. Nie zostawi Pan w radiu po sobie żadnej nowej wartości (bo przecież nie jest nową wartością Marek Król - aparatczyk uwłaszczony na majątku RSW, dziś prawica IVRP), nie wniesie Pan nic nowego, nowoczesnego, nic własnego. Bo zero dodane do każdej liczby nie podnosi jej wartości. Coś Pan jednak zostawi... co? Skłócony totalnie zespół, w którym jedni przeciwko drugim zaczynają warczeć - zamiast tworzyć kreatywny, spójny team. Zostawi Pan smród polityki, która dokonała zamachu na publiczne radio. Zostawi Pan może kilku kolegów - zięciów, teściów, wujów i wujków - zostawi Pan także zrujnowane finanse i perspektywę rozwoju w horyzoncie tygodnia, nie lat.
Pan, proszę Pana, nie powinien być prezesem. Powinien się Pan uczyć, szukać, burzyć i budować. Powinien Pan poznać tajniki przywództwa, technikę zawodu dziennikarskiego, a przede wszystkim - zasady jego etyki. Pan powinien pójść do podstawowej szkoły dziennikarskiej - i jako jej absolwent trafić np.do Niny Nowakowskiej, żeby pomóc jej w researchu. Później - może - dopiero później powinien Pan awansować.
Uczyć się, misiu. Uczyć. Bo każdy z Pańskich podwładnych rozkłada Pana na obie łopatki wiedzą i umiejętnościami dziennikarskimi. O zdolnościach menedżerskich nie wspomnę; Pan, zdaje się, nawet dwutygodniowego kursu na członków rad nadzorczych spółek skarbu państwa nie skończył, o praktyce nie wspomnę.
Zrobiono krzywdę radiu - a firma taka jak radio powinna być święta - i zrobiono krzywdę Panu. Bo ktoś wmówił Panu, Panie Rdesiński, że może Pan bezkrytycznie używać tytułu prezes, że może Pan reprezentować ważną grupę zawodową, że ma Pan jakiś tytuł do pisania listów otwartych do ministra, że może Pan mieć dzięki temu jakąś pozycję w lokalnej społeczności. Pan jej nie ma, proszę Pana. Pan ma tylko znajomych w PiS, a świat jest odrobinę pełniejszy.
Szkoda, że zabrakło Panu instynktu samozachowawczego. Wystawili Pana cwaniacy z rady nadzorczej - sami nie kwapiąc się do objęcia sterów w radiu - wystawili Pana jako sztyfta, dla jaj, dla zadymy, no i żeby spodobać się Jarkowi Kaczyńskiego i jego akolitom w Poznaniu. Za dzień-miesiąc-dwa pójdzie Pan na bruk, żaden pies za Panem nie zawyje, żadna panna nie zapłacze.
Więc - niech Pan spojrzy w lustro i powie sam do siebie: Filip-Michał-Rdesiński - na co ci to było, Grzegorzu Dyndało? Com ucznił, co zmieniłem, jakie piętno odcisnąłem?
Wrzód na tyłku, gdy go nacisnąć, pęknie. Pan już pęka - śląc te listy, robiąc konferencje, bijąc się z cieniem-niewidzialnym przeciwnikiem. Co Pan osiągnie? Nic. Literalnie nic. Może więc lepiej pozostawić po sobie choćby lekkie wrażenie posiadania honoru, klasy, godności? Może lepiej zrozumieć sens słów - dziecko, nie nadajesz się do tego, to cię przerosło?
Panie Filipie, kończ Pan. Dla własnego dobra - w perspektywie życia, które jeszcze przed Panem. Dla dobra radia i żeby skończyć z tym obciachem, którym jest Pańska prezesura.
PS jutro kontaktuję się ze związkami zawodowymi w radiu merkury. Trzeba powiedzieć dość!!!
Uważam że KRRiT powinna szybko przedsięwziąć niezbędne kroki by zmienić ten stan rzeczy.
W 100% popieram pracowników radia.
To smutne , że Prezesem jest Pan P.Rdesiński nie mający pojęcia o pracy w radiu. Natomiast Pan Rdesiński jest mistrzem w obniżaniu poziomu programów Radia Merkury - jako decydujący. Np. felietony Pana Marka Króla / były naczelny "Wprost''/ - to kolejny przykład na nie. Można dyskutować na temat strony merytorycznej audycji Pana Króla , ale dykcja , sposób narracji to skandal!
Pamiętam wywiad Pana Rdesińskiego dla TV WTK. Wielka żenada - śmiechu warte.
Pozdrawiam dziennikarzy Radia Merkury - życzę owocnych rezultatów walki.
Cieszę się, że pracownicy Radia przeciwstawili się p. Rdesińskiemu i upolitycznianiu publicznej rozgłośni. Solidaryzuję się także ze skandalicznie potraktowaną panią redaktor Niną Nowakowską. Miejmy nadzieje, że pan prezes szybko ustąpi miejsca osobie kompetentnej, doświadczonej i bez politycznego nadania. Nie trudno zrozumieć postawę pracowników Radia, którzy od wielu lat świadczą o swoim profesjonalizmie i przywiązaniu do demokratycznych standardów swoją pracą. A słuchaczom nie pozostaje nic innego jak stanąć po ich stronie.
Powodzenia drodzy państwo i przyjaciele!
Mamy pełne zaufanie do pracowników Radia, którzy od wielu lat dbają o demokratyczne wartości na antenie Radia i podobnie jak wyrzucona przez p. Rdesińskiego, redkator NIna Nowakowska (co było skandalicznym posunięciem), zapewniają wysoki poziom prezentowanych audycji.
Mamy nadzieję, że wraz z jak najszybszym odejściem p. Rdesińskiego - redkator Nowakowska wróci do pracy w Radiu.
PS:
Jak to mawiają dzieci: „oliwa sprawiedliwa, zawsze na wierzch wypływa”.
My, niżej podpisani pracownicy Radia Merkury, stajemy przed koniecznością zajęcia stanowiska we własnej sprawie. Nasza Firma, która jest dla nas jedną z najwyższych wartości, stała się politycznym łupem. Kierowanie Radiem Merkury, instytucją ukonstytuowaną, by służyć mieszkańcom regionu, powierzono człowiekowi, który - naszym zdaniem - nie posiada odpowiednich kompetencji i kwalifikacji, oraz który –według nas - manifestacyjnie służy jednej opcji politycznej.
Przeszłość polityczna i organizacyjna pana Filipa Rdesińskiego była nam dobrze znana już w chwili powołania go na stanowisko, dlatego obawialiśmy się upolitycznienia Radia Merkury, z czym przez ostatnie 20 lat, nie mieliśmy do czynienia. Ze sceptycyzmem podeszliśmy więc do pierwszego spotkania z panem Filipem Rdesińskim, na którym złożył on deklaracje w sprawie kierowania Radiem, zapewniając o swojej politycznej neutralności, uznając zespół za profesjonalny, obiecując niezatrudnianie osób z zewnątrz. Niestety pan Filip Rdesiński złamał wszystkie te obietnice. Zatrudnił doradców związanych z organizacją, do której należał, bądź należy i redakcją ultraprawicowej gazety, w której stopce nadal figuruje. Stworzył także stanowisko kierownicze, którego nie ma w Regulaminie Organizacyjnym firmy, po to, by zatrudnić kolegę z tej gazety, a antenę udostępnił publicystom spoza rozgłośni, których jakość pracy – w naszej ocenie - urąga standardom Polskiego Radia.
W ostatnim czasie pan Filip Rdesiński forsuje pomysł zmian organizacyjnych, które – jak sądzimy – mogą umożliwić mu zatrudnianie kolejnych osób z jednej, bliskiej mu, opcji politycznej. Groziłoby to dalszym rujnowaniem reputacji Radia Merkury oraz mogłoby prowadzić do strat finansowych zagrażających bytowi Spółki. Wszystko to pan Filip Rdesiński próbuje robić wyłącznie jako pełniący obowiązki prezesa Radia Merkury, bowiem jego kadencja zakończyła się 4 września, wraz z nowelizacją tzw. “ustawy medialnej”.
Wobec tych wszystkich posunięć i kolejnych planów, załoga Radia Merkury zdecydowała się na wystąpienie w sposób formalny przeciwko działalności p.o. prezesa uznając, że nie ma on mandatu do podejmowania jakichkolwiek strategicznych decyzji. Dwa, działające w naszej firmie, związki zawodowe wstąpiły na drogę sporu zbiorowego, nie wykluczając przy tym najbardziej radykalnych form protestu, a Rada Pracowników odmówiła współpracy z panem Filipem Rdesińskim.
W tej sytuacji zwracamy się do Tych, dla służenia którym nas powołano, do Słuchaczy. Uważamy, że wymaga tego elementarna uczciwość. Chcemy, by wiedzieli Państwo, że robimy wszystko, by w sposób legalny uniemożliwić panu Filipowi Rdesińskiemu działanie na niekorzyść Radia oraz jego anteny jako narzędzia pluralistycznej służby społeczeństwu Wielkopolski. Wierzymy, że Wielkopolanie są ludźmi szczególnie wyczulonymi na sprawy uczciwości i wesprą nas moralnie w sprzeciwie wobec hucpy politycznej, z którą mamy do czynienia w Radiu Merkury.
List podpisało kilkudziesięciu pracowników Radia “Merkury”S.A.