NA ANTENIE: TYLE SAMO PRAWD ILE KLAMSTW (2022)/STILLNOX, MAJA KONARSKA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

December - The Moody Blues

Publikacja: 17.12.2016 g.10:45  Aktualizacja: 19.12.2016 g.10:47
Poznań
Największą zaletą jak na razie ostatniego studyjnego albumu weteranów z Birmingham jest chyba to, że wymyka się on łatwemu zaszufladkowaniu.
December - Moody Blues
/ Fot. Moody Blues

Z jednej strony nie do końca jest to regularna pozycja w dyskografii (nie podlega tradycyjnej dystrybucji, można ją kupić jedynie przez internet), na pewno jednak nie stanowi okolicznościowego kuriozum. No właśnie, nie jest to do końca płyta „świąteczna”. Mimo że zespół nie odżegnał się na szczęście od słowa „Christmas” i wątków stricte chrześcijańskich w poszczególnych piosenkach, już sam tytuł całości nasuwa myśl, że niekoniecznie trzeba ją umieścić w koszu z ozdobami choinkowymi. Rzeczywiście, płyta jest na tyle pojemna w znaczenia i konteksty, że można jej swobodnie słuchać może nie przez cały rok, ale na pewno w każdy śnieżny dzień.

Na nic jednak zdałyby się akademickie rozważania o koncepcie, gdyby sama muzyka nie była wartościowa. Cóż zatem można znaleźć na „sezonowej” płycie The Moody Blues? Od 1967 roku, przez te wszystkie mimo wszystko burzliwe lata swojej aksamitnej działalności w klasycznym składzie, zespół przeprowadził nas przez wiele odcieni zarówno niepodważalnego artyzmu jak i niestety – zwłaszcza w latach 80-tych – zwyczajnej tandety. Na szczęście grudniowa propozycja panów Haywarda, Lodge’a i Edge’a (album został wydany rok po tym gdy sympatyczny wąsal Ray Thomas udał się na emeryturę) oddycha naturalnym brzmieniem. Może trochę mniej tutaj tych masywnych harmonii wokalnych, którymi stoją klasyczne płyty The Moody Blues, no i jednak nie słyszymy mellotronu, ale za to właściwie zupełnie nie ma tutaj tego uporczywego syntezatorowego plastiku. W odróżnieniu od swojej działalności koncertowej, gdzie muzycy z różnym powodzeniem próbują udawać młodzieniaszków, tym razem zaproponowali materiał w pełni przystający do ich wiekowego statusu i co za tym idzie – sprzyjający niespiesznemu poddaniu się okołoświątecznej aurze, którą z powodzeniem wyczarowują.

Mimo że na płycie znajdziemy więcej coverów niż piosenek autorskich (to kolejny wyłom w dyskografii), album rozpoczyna się od dwóch piosenek Justina Haywarda. Pierwsza z nich – Don’t Need a Reindeer – trafiła na niejedną składankę świąteczną i chyba nieoczekiwanie dla wszystkich nabrała statusu drugorzędnego przeboju, bywa grana i w polskich rozgłośniach. I bardzo dobrze, bo znakomicie umościła się w tradycji późnych „przyjemnych przebojów Moody Blues w średnim tempie”, w niebanalny sposób wpada w ucho i daje aksamitny odpór do cna wyświechtanym przez lata nadawania świątecznym evergreenom.

Niestety nawet The Moody Blues nie powstrzymali się od umieszczenia dwóch z nich na albumie „December”. Przyznam, że mocno się skrzywiłem widząc w programie płyty zarówno lennonową Happy Xmas (War Is Over), jak i – o nie!- na śmierć przedziurawiony przez pokolenia śpiewaków o grubych głosach superprzebój White Christmas. Po co? O dziwo jednak ich wysłuchanie okazało się całkiem przyjemne, mimo że ciągle będę się upierał, że można było je sobie darować. Starsi panowie podeszli do tematu bezpretensjonalnie, wykonania obu piosenek są nadspodziewanie… zdawkowe, a głosy Haywarda i Lodge’a (oba szlagiery wykonują w duecie) brzmią nadspodziewanie młodzieńczo. Niedawne spotkania na antenie i poza nią utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie jestem jedyną osobą w Poznaniu, dla której głos pana Justina jest ulubionym głosem pod słońcem, być może zatem mimo wszystko warto sprawdzić jak wypadł w klasykach gatunku świątecznego.

Między tymi przebojami niespiesznie przelewają się pozostałe piosenki. Absolutnie nie powalają energią, są raczej zaproszeniem do grubszego zastanowienia się nad zmieniającymi się kontekstami świętowania Bożego Narodzenia na początku nowego wieku. Tym bardziej, że ton niektórych utworów jest mało optymistyczny. I to chyba najbardziej niespodziewany walor albumu: wiadomo, że raczej sięgną po niego tylko zagorzali zwolennicy zespołu, ale zapewniam, że mogą liczyć na podane ze smakiem, choć może trochę leciwe i zmęczone, muzyczne spojrzenie na Święta pełne jakiejś zwyczajnej ludzkiej mądrości. Ten album jest bardzo daleko od plastikowych manowców i przewidywalnych wyznań miłosnych z lat 80-tych. I bardzo dobrze.

Gerard Nowak

http://radiopoznan.fm/n/J4zpTe
KOMENTARZE 0